Przez krzyż i mękę Twoją, Przez chwalebne zmartwychwstanie, Twoje, Przez przedziwne wniebowstąpienie Twoje, Przez łaskę Ducha Świętego Pocieszyciela, W dzień sądu Twego, My grzeszni Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie! Abyś mu przepuścił, wysłuchaj nas, Panie! Kyrie eleison, Chryste eleison, Kyrie eleison.
Odkąd sięgam pamięcią, zawsze były ze mną kłopoty. Wychowałem się w rodzinie górniczej jako najmłodszy z trójki synów. Mając za sobą dwójkę starszych braci mogłem sobie pozwolić na znacznie więcej, niż moi rówieśnicy. To było typowe, śląskie, górnicze osiedle, gdzie pośród kilku starych budynków toczyły swe dole i niedole niezbyt bogate rodziny. Domy były z nieotynkowanej, czerwonej cegły o charakterystycznie na czerwono pomalowanych oknach. Mój ojciec utrzymywał całą, pięcioosobową rodzinę. Nie zarabiał wiele. Jego młodość to druga wojna światowa. Prawie pięć lat na przymusowych robotach w Niemczech. Później ponad trzydzieści lat wyczerpującej pracy w górnictwie - i to całe jego życie. Może właśnie dlatego szarość życia rozrzedzał alkoholem. Kiedy wypił brał się do „porządków” i przywracania hierarchii w rodzinie. Robił to do czasu, kiedy mój najstarszy brat podrósł na tyle, by wraz z mamą i naszą pomocą związać go sznurem od prania. Leżał tak kilka godzin błagając o pomoc i złorzecząc na przemian. Ale od tego czasu już nie podniósł ręki na żadnego z nas. W domu nie przelewało się, rzadko wystarczało od wypłaty do wypłaty. Mama często pożyczała pieniądze, jeżeli oczywiście było od kogo. Wiele ją to kosztowało. – Już nie mam wstydu – mawiała, ale szła i pożyczała, trzeba było dać jeść dzieciom. Po skończeniu podstawówki, nawet z niezłymi wynikami, poszedłem do szkoły średniej. Wybrałem – Liceum Zawodowe o kierunku mechanik budowy i naprawy maszyn. Pierwsza klasa nawet nieźle mi szła. Poznałem fajną dziewczynę, moją pierwszą miłość, Jolkę. Piękne i czyste uczucie. To, które zostaje w pamięci na długie lata. Wtedy zaczęło do mnie docierać, że nie jestem tak dobrze ubrany jak inni moi rówieśnicy, że nie stać mnie na to, by poszaleć z kumplami. Czasem nie było na papierosy. Ten problem rozwiązałem bardzo szybko. Po prostu podchodziłem do kiosku „Ruchu” i mówiłem: – Poproszę paczkę Marlboro. Sprzedawczyni podawała, a ja brałem i uciekałem, nie płacąc. Ale powoli zaczęło brakować kiosków w okolicy. Nie chciałem drugi raz iść do tego samego, bojąc się rozpoznania. Zacząłem więc podpuszczać kolegów i mieliśmy zawsze co palić. To jednak nie wystarczało. Można było w nocy stłuc szybę i wziąć papierosów o wiele więcej. Część towaru można było spieniężyć i zawsze wpadło parę groszy. W moim życiu pojawił się nowy kumpel, Zbyszek. Zbyszek miał już za sobą jeden wyrok i to był ktoś, kto mógł mi zaimponować. Pamiętam, gdy mówił: – Mogę nawet kogoś zabić, ale musi mi się to opłacać. Na targowisku był taki jeden, handlował też dżinsami. Na imię miał Stefan. Wymyśliliśmy ze Zbyszkiem, że trzeba go skubnąć. Zaproponowaliśmy mu sprzedaż większej ilości spodni po atrakcyjnej cenie. Oczywiście zgodził się bez zastrzeżeń. Wiedział, że też handlujemy. Umówiliśmy się w Chorzowie przed restauracją „Delta”. Wypchałem papierem dużą torbę, a na to spakowałem parę spodni, żeby je było widać. Na spotkanie przyszedł sam. Pokazał gotówkę. Nas było dwóch. – Nie będziemy tu na ulicy wyciągać towaru – powiedziałem. Weszliśmy do pobliskiej bramy, a z bramy do piwnicy. Położyłem torbę i stanąłem naprzeciwko Stefana. Zbyszek z tyłu. Uderzyłem go pięścią w splot słoneczny. Przewrócił się i na chwilę stracił oddech. Zaczęliśmy mu wyciągać pieniądze z kieszeni. Jednak po chwili zaczął przeraźliwie krzyczeć i musieliśmy uciekać. Złapałem swoją torbę i w nogi. Okazało się, że mieliśmy również jego dokumenty i książeczkę oszczędnościową z niezłą sumką pieniędzy. Po wszystkim pojechaliśmy do restauracji Silesia i trwoniliśmy cudze pieniądze. To był 27 lipiec 1978 roku. Nie zapomnę tej daty nigdy. Byłem w domu. To były wakacje, piękny słoneczny dzień, około południa. Głośne pukanie do drzwi, weszli nie proszeni. – Czy jest Ryszard? - Na moje nieszczęście byłem. – Ale o co chodzi? – spytała matka. – Musimy coś wyjaśnić. Syn pojedzie z nami. Sprowadzili mnie na dół. Posadzili między siebie, w zdezelowanym Fiacie i zawieźli na komendę. Nie chcieli nic powiedzieć. Po przyjeździe, od razu zaprowadzili mnie na pierwsze piętro, posadzili na krzesło i zaczęli przesłuchanie. Powoli zacząłem kojarzyć fakty, to też znalazłem się w Chorzowie. Słowa milicjanta z Siemianowic, że lałem chłopa, przekonały mnie, że chodzi o pobitego i okradzionego Stefana. Sprawy były rozpatrywane zawsze w rejonie gdzie popełniono przestępstwo. Najpierw trafiłem na tzw. przejściówkę. Była to duża, kilkunastoosobowa cela, gdzie trafiali wszyscy nowo przybyli. Był tam przekrój przestępczego świata, począwszy od tzw. ulungów – siedzących za drobne wykroczenia albo jakieś grzywny, a skończywszy na zatwardziałych recydywistach, kilkakrotnie już karanych. Koniec lat siedemdziesiątych to okres, kiedy więzienia polskie pękały w szwach. Zamykali za byle co i kogo się dało. Wielu niewinnych, ale niewygodnych ludzi siedziało nie bardzo nawet wiedząc za co. Obowiązywała jeszcze wtedy kara śmierci, a długoletnie wyroki były czymś powszednim. Na bicie można było się załapać nawet za złe spojrzenie. Trzeba było na prawdę uważać na to, co się mówi, czy robi. Dni spędzane w celi powoli zlewały się w jeden szary ciąg. Rozprawę miałem 6 grudnia. Dostałem prezent na Mikołaja. – Za przestępstwo z art 210 § 1 – czytała sędzina bezbarwnym głosem – skazuję oskarżonego na 5 lat pozbawienia wolności, pozbawienie praw publicznych na okres lat czterech i 15 tys. zł grzywny. Do końca wierzyłem, że mnie uniewinnią... Rzeczywistość gdzieś odleciała, wszystko straciło sens. Chciałem przestać istnieć, zapaść się gdzieś. Stanąłem przed Sądem Penitencjarnym po odsiedzeniu 2 lat i 2 miesięcy. Ponieważ ukończyłem szkołę z wyróżnieniem i jakimś cudem miałem dobrą opinię, zostałem zwolniony. Pozostałą część kary zawieszono mi na trzy lata. Nadszedł dzień, który może setki razy próbowałem sobie wyobrazić – wyjście na wolność. To dziwne, ale czułem się źle na wolności. To, że mogłem swobodnie o sobie decydować było dobre, ale tak naprawdę więzienie pozostało we mnie i tkwiło tam przez długie, długie lata. Pewnego wieczoru po jakiejś imprezie wracałem do domu, oczywiście pijany. Rozwaliłem szybę w sklepie i wszedłem do środka. Nawet nie wiem po co. Wszystko pozostało na półkach. Niczego nie ruszyłem. Po kilkudziesięciu minutach byłem już na komendzie. Areszt w Mysłowicach to jeszcze starszy obiekt niż ten w Bytomiu. Cele były dużo mniejsze. Areszt stał również w centrum miasta. Za oknem poprzez blendy (nieprzezroczyste, zbrojone szkło, uniemożliwiające kontakt) widać było ulice i pobliskie osiedle. Znowu zacząłem dodawać godzinę do godziny, dzień do dnia, miesiąc do miesiąca. W jakiś sposób odzyskałem spokój. Nie czułem się już nieswojo. Byłem u siebie. Był to przełom lat 1980 – 81. Okres burzliwy dla kraju. Solidarność rosła w siłę, a przez polskie więzienia przechodziła fala protestów i buntów. Śledztwo ciągnęło się długo. Po prostu siedziałem. Nic mnie już nie dziwiło. Wiedziałem czego się mogłem spodziewać. Czekałem... Do Potulic dotarliśmy późnym wieczorem. Zakład umiejscowiony był niemal w środku lasu. Był to spory obszar ogrodzony betonowym murem i od wewnętrznej strony kilkumetrowym pasem zagrabionej ziemi, biegnącej wzdłuż muru oraz drutem kolczastym. Na murze umieszczono kilka wieżyczek strażniczych, gdzie całą dobę stali uzbrojeni w „kałasznki” klawisze. Wewnątrz znajdowało się osiem piętrowych pawilonów. Myślę, że było tam wtedy ze dwa tysiące skazanych. Byli tam ludzie tacy jak ja, po przebytych chorobach zakaźnych, po operacjach oraz cierpiący na wszelkiego rodzaju schorzenia, czy różne stopnie niepełnosprawności – bez kończyn, po gruźlicy (był tam również szpital gruźliczy). Byli nawet ludzie z chorobami psychicznymi, ze wszelkiego typu epilepsjami itp. Często było tam słychać jęki i krzyki. Była to mniej więcej połowa roku 1981. Coraz częściej w wiadomościach podawano informacje o protestach i buntach w polskich więzieniach. My na VI pawilonie byliśmy odcięci od innych skazanych, którzy przebywali na pawilonach dla pracujących. Jednak jakieś strzępy informacji docierały. Wiedzieliśmy, że coś się szykuje. Nie wiedzieliśmy dokładnie co, ale napięcie czuło się niemal w powietrzu. Co jakiś czas symulowałem straszliwe bóle wątroby. Robiłem to zawsze w nocy albo wtedy, kiedy nie było więziennego lekarza. Jęczałem i wyłem chodząc po celi tak długo, aż dowódca zmiany wezwał pogotowie. Każda taka interwencja była odnotowana w dokumentach, a ja potrzebowałem takich notatek, by ubiegać się o ewentualną przerwę w karze, oczywiście po otrzymaniu wyroku. W końcu dostałem termin rozprawy. Czekałem niecierpliwie. Nie spodziewałem się niczego dobrego. Prawie dwa lata miałem w zawieszeniu plus wyrok za to przestępstwo. Skazany w warunkach recydywy. Mogło się skończyć na czterech, pięciu latach odsiadki. W końcu rozprawa. Tym razem był to Sąd Rejonowy w Katowicach mieszczący się, o ironio, na Placu Wolności. Ten sam rytuał: - Za przestępstwo z w zw. z 208 §1 i art. 60 § 1 skazuję oskarżonego Ryszarda A. na karę dziewięciu miesięcy pozbawienia wolności. Nie wierzyłem w to, co usłyszałem. Jak to? – myślałem gorączkowo – przecież właśnie tyle mam odsiedziane. Ani słowa o zawieszonej karze. Co się dzieje? – najwyraźniej sędzina chciała mnie wypuścić i tak się stało. Zupełnie niespodziewanie znalazłem się na wolności. Jaka radość. Czułem wielką wdzięczność, choć nie bardzo wiedziałem do kogo. Pomyślałem o Bogu. Może przypomniał sobie o mnie? Może da mi jakiś lepszy los? Wychodząc, postanowiłem żyć inaczej. Przede wszystkim zero alkoholu, żadnych kolesi, praca, dziewczyna, a w przyszłości małżeństwo i rodzina. Tak też zrobiłem. Przynajmniej część swoich postanowień udało mi się zrealizować. Z pracą nie było problemów. Z dziewczyną też nie. Z kolesiami było gorzej, a alkohol tak w normie. Norma w tym kraju to dość obszerne pojęcie, szczególnie w tamtych czasach. Co dzień na piwo i zalać się raz w tygodniu, to było do przyjęcia. Załatwiłem sobie nawet mieszkanie. Wszystko zaczęło się układać. Po którejś mojej szychcie w domu czekało na mnie pismo z sądu. Sąd Rejonowy w Katowicach Wydział Do Spraw Wykonania Orzeczeń Karnych zarządza wykonanie kary pozbawienia wolności i nakazuje zgłosić się do Aresztu Tymczasowego w Mysłowicach. Po prostu odwieszono mi karę warunkowo zawieszoną. Drugi wyrok, który dostałem jako recydywista musiał to spowodować. Szkoda, że po takim czasie. Na drugi dzień już nie poszedłem do pracy. Pomyślałem znów o Bogu. Czemu tak się stało? Czy jesteś po to, aby patrzeć jak człowiek coś sobie zbuduje, taki domek z kart i kiedy już go ma, przychodzisz by go zdmuchnąć? Nie umiałem się z tym pogodzić. Miałem dość życia. Chodziłem nabuzowany. Bałem się, że zrobię coś strasznego. Zakład Karny w Jastrzębiu Zdroju był właściwie jednym wielkim obozem pracy. Mieściło się tam w tym czasie około 2,5 tys. skazanych. Prawie wszyscy pracowali. Wtedy za odmowę pracy dostawało się trzy miesiące „izolatek”, a czasem nawet pół roku. Co rano grupa za grupą wychodziły przez więzienną bramę, by pracować w różnych miejscach. Ucieczka nie była trudna. Wykorzystałem nieuwagę klawisza, przeskoczyłem płot i pobiegłem w dół ulicą. Nikt mnie nie gonił. Ukrywałem się ponad miesiąc. Nikt mnie już nie szukał. Czekali, aż sam wpadnę i wpadłem. Poszedłem z bratem do jego znajomej. Tam było jeszcze parę osób. Sporo wypiliśmy. Coś mnie rozsierdziło. Zacząłem demolować wszystko. Wpadłem w jakiś szał, nawet niewiele z tego pamiętałem. Mój rodzony brat zadzwonił na milicję, żeby mnie zwinęli, bo nie widział innego wyjścia. Załatwili mnie szybko. Po chwili już leżałem z powrotem z tym, że miałem już zapięte nogi, ręce z tułowiem i głowę. Tak spędziłem resztę nocy. Rano moje dłonie „urosły” do niebywałych rozmiarów. Były zbyt mocno ściśnięte. Minęło kilka dni, zanim doszły do siebie. Po kilku miesiącach przewieziono mnie do więzienia w Strzelcach Opolskich. Tam po jakimś czasie dostałem się do pracy w kuchni. Miałem więc pod dostatkiem jedzenia i jakoś dotrwałem do końca kary. Niczego już nie planowałem. Nie miałem pomysłu na życie. Po prostu płynąłem z prądem. Po wyjściu wróciłem do starych kumpli. Znowu alkohol, kradzieże, rozboje, pobicia. Moje mieszkanie rodzice ciągle opłacali. Na szczęście czynsz nie był wysoki, tak więc miałem się gdzie podziać. Poznałem nowych kumpli. Mieliśmy zorganizowaną grupę: trzech, czterech, zależy ilu było trzeba. Robiliśmy wszystko co dawało zysk albo przyjemność, począwszy od mieszkań (kwadratów), skończywszy na rozbojach. Działaliśmy w całym nie dość, że okradliśmy kogoś, to jeszcze bezmyślnie niszczyliśmy jego dobytek. Tak wiele krzywdy zrobiłem nieznanym mi ludziom, ludziom, którzy często latami ciułali jakieś grosze, by lepiej żyć. Jakże mogłem tego nie rozumieć? Kilka razy omal nie wpadliśmy na gorącym uczynku. Gdy zobaczyłem u mnie w bramie trzech mężczyzn, byłem pewien, że to gliny po mnie. W imieniu Rzeczyposplitej Ludowej /. za przestępstwo z § 1 KK i art. 60 § 1 /. skazuję oskarżonego na karę trzech lat i sześciu miesięcy pozbawienia wolności. Mniej więcej tyle się spodziewałem. Nie zaskoczyli mnie. Tym razem zawieziono mnie do Chełma. Tam byłem kilka miesięcy. Później jakiś czas prowadziłem więzienny radiowęzeł. Ta praca sprawiała mi przyjemność. Miałem dostęp do świeżej prasy, radia. Mogłem słuchać muzyki. Spędzając większość czasu samotnie, poddawałem się refleksji. Myślałem o swoim nieudanym życiu. – Dlaczego jest właśnie takie? – Dlaczego moi rówieśnicy dawno pozakładali rodziny, gdzieś pracują, o pracy wracają do swych żon i dzieci i są szczęśliwi. Ja któryś z kolei rok jestem w więzieniu. Tu czuję się lepiej, normalniej. Wolności pragnąłem jakby z przyzwyczajenia, przecież więzień musi pragnąć wolności. Ale dla mnie była ona abstrakcyjna. Nie ogarniałem jej. Pragnąłem i bałem się jej równocześnie. Bardzo chciałem być jak inni. Przecież wszyscy piją, mniej czy więcej, ale tylko mnie zdarzają się takie odbicia. A przecież czasem, jak postanowiłem, nie wypiłem ani kieliszka. Jak to działa? Zresztą ostatnio nawet bez alkoholu byłem agresywny. Miałem świadomość, że mój upadek jest głębszy i głębszy... Po opuszczeniu aresztu milicyjnego postanowiłem przestać pić, odstawić kolegów i iść do jakiejś pracy. Tak też zrobiłem. Znalazłem pracę w prywatnej firmie – wyrób i montaż drzwi harmonijkowych. Szef był w porządku. Płacił tygodniówki i nawet dawał nieźle zarobić. Po kilku dniach rzuciłem pracę i „popłynąłem”. Wróciłem do koleżków i alkoholu. Człowiek nie umie żyć samotnie. Samotność to straszna rzecz. Po następnych kilku dniach już siedziałem. Wraz z jednym kumplem usiłowaliśmy okraść sklep komis, nie wiedząc, że właściciel jest w środku. Byliśmy pewni, że w sklepie nikogo nie ma, na zewnątrz wisiała kłódka, chcieliśmy wejść przez piwnicę. A on ze środka sklepu wezwał milicję. Zaskoczyli nas na gorącym uczynku. Nie było możliwości ucieczki. Znowu wpadka. Znowu Mysłowice, który to już raz? Było mi wstyd pokazać się klawiszom. Większość mnie znała. Upłynęło tak niewiele czasu. Tak krótko byłem na wolności. Nie bałem się już więzienia. Było dla mnie przewidywalne. Bałem się tylko siebie. Kiedyś, w początkach mojej więziennej kariery, przeczytałem książkę Wiktora Hugo „Nędznicy”. Wywarła na mnie ogromne wrażenie. Kiedy dzień po dniu śledziłem dzieje głównego bohatera, sam uznawałem, że jest zepsuty, zły i w pełni zasługuje na los, jaki ma. Myślałem tak tym bardziej, kiedy okradł księdza, który go przygarnął. Ale to, co zdarzyło się później, przekraczało granice mego zrozumienia. Złapany z ukradzionymi srebrami, przyprowadzony do księdza, odzyskuje wolność. Ksiądz twierdzi, że podarował mu to wszystko. To nie mieściło się w mojej głowie. Nie ma takich ludzi, nie ma takich księży i nie ma takich sytuacji w prawdziwym życiu. Może w książkach, ale nie w życiu. Jest wina i jest kara, bardziej lub mniej sprawiedliwa, ale zawsze kara. Kto w takiej sytuacji umiałby wybaczyć? – ja na pewno nie. Skłamać, by „taki” odzyskał wolność i okradał następnych? Kto zrezygnował by z tego słodkiego smaku zemsty i satysfakcji? – ja nie! Kto miałby taką miłość, która wzniosłaby go ponad chęć odwetu? Czy w ogóle jest taka miłość? Któregoś popołudnia wyszedłem na spacer. Długo chodziłem sam. Słońce powoli zachodziło. Nagle poczułem na sobie cały ciężar mojego przeszłego życia i nie wiedzieć czemu pomyślałem o Zielonoświątkowcach z Gliwic, których spotkałem w więzieniu. Oni mówili coś o przebaczeniu, o narodzeniu się na nowo. O gdyby tak można było jeszcze raz się urodzić, jakże bardzo bym chciał. O gdyby rzeczywiście ktoś mógł zdjąć taki ciężar z życia człowieka. Wyszedłem kolejny raz. Co tym razem przyniesie mi los? Później zacząłem zadawać się z moimi starymi kumplami: z Bobkiem i Gyrą. Jako trzeci, dokoptował do nas Rafał. Miał ksywkę Próbka. Ponieważ miałem samochód, a on miał prawo jazdy, zaczął coraz częściej z nami przebywać. Kiedyś szedłem z Próbką ulicą i przystanęliśmy przed jakąś wystawą. Nagle ktoś mnie złapał za ramię. Przede mną stał Danek, ten sam, który oszukał nas i zagarnął całe złoto. Ten, którego obiecałem zmasakrować przy pierwszym spotkaniu, były bokser, który niejedno widział. Stał i płakał. Nie mogłem w to uwierzyć. Chociaż była to już jesień, on stał w trampkach na mokrym chodniku, ubrany w starą marynarkę i mówił łamiącym się głosem. – Rysiek, ja cię przepraszam, że cię wtedy namówiłem na ten kwadrat. Wybacz mi proszę, żałuję tego. Pojednaj się z Bogiem. Czytaj Biblię, bo pójdziesz do piekła. Kiedyś miało miejsce dziwne wydarzenie. Zawsze przed snem modliłem się. Ponieważ nie dało się tego swobodnie robić w sali mieszkalnej, a pawilony po zmroku były zamykane, znalazłem sobie miejsce, gdzie nikt mi nie przeszkadzał. Przez całą długość pawilonu ciągnął się korytarz, a na jego końcu była krata wyjścia ewakuacyjnego, która była zawsze zamknięta i nikt tam nie chodził. Często wieczorem szedłem tam i wpatrując się w nocne niebo modliłem się żarliwie. Kilka razy podczas modlitwy stało się tak, że zacząłem wymawiać niezrozumiałe dla mnie słowa. Wiedziałem już o napełnieniu Duchem Świętym i darze mówienia innymi językami. Myślałem jednak, że trzeba, aby starsi pomodlili się, nałożyli ręce i wtedy to się stanie. Podzieliłem się tym z pastorem Tadeuszem. On uśmiechnął się i tak jak chciałem, nałożył ręce i modlił się. Wtedy już bez obaw używałem tego języka. Zapragnąłem wypełnić polecenie Pana Jezusa i ochrzcić się w wodzie. Powiedziałem o tym pastorowi i starszym. Obiecali mi, że będę ochrzczony w najbliższym, możliwym czasie. Tak też się stało. Na żorskim krytym basenie stanęło obok siebie dwanaście osób, ubranych na biało. Ludzie w różnym wieku, z różnych warstw społecznych, o różnych, często powykręcanych życiorysach. Można tam było znaleźć ludzi, którzy jeszcze niedawno byli alkoholikami, bezdomnymi, bez nadziei na cokolwiek, albo jak ja z kryminalną przeszłością. Wszyscy staliśmy nad wodą, aby zostać zanurzonym na świadectwo dla świata materialnego, ale i tego duchowego. – Czy wierzysz, że Pan Jezus umarł za twoje grzechy? – pytał pastor Janusz każdego przed zanurzeniem – Wierzę – odpowiedziałem. Jak miałbym nie wierzyć? Dziś, gdy pisząc te słowa, wspominam wszystkie przeszłe dni, muszę stwierdzić, że moje życie zmienił sam Pan Jezus Chrystus. Cała armia ludzi, tzw. system penitencjarny, próbowała to zrobić przez całe lata, ale nie potrafiła. Szczerze mówiąc nie znam nikogo takiego, kogo więzienie zmieniło na lepsze. Ja sam również nie potrafiłem tego zrobić. Zrobił to Ten, który miłuje grzesznika, choć brzydzi się grzechem. Ten, który był i jest, i wkrótce przyjdzie. Ten, który ciągle żyje w moim sercu. Ryszard Arlt urodził się 2 czerwca 1961 r. w Siemianowicach Śląskich. Jako siedemnastolatek dostał pierwszy, pięcioletni wyrok za rozbój. Było to początkiem prawie czternastoletniej wędrówki po więzieniach w Polsce. Dwukrotnie uciekł z więzienia, strzelano do niego, coraz bardziej pogrążał się w zło, mogło by się zdawać, że bezpowrotnie? Wydał książkę "Jest taka miłość", dochód ze sprzedaży której jest przeznaczony na ośrodek Hostel w Barlinku, gdzie mogą zamieszkać ludzie, wychodzący z więzień.
Gdy zaś była mowa o Piotrze, nie było w niej czytelnych odczuć. O swoich spostrzeżeniach postanowił porozmawiać z Maćkiem. Opowiadania. Rok 2015. 1 Hana nie spała całą noc. Gdy wreszcie poczuła, że spokojnie zasypia zadzwonił jej budzik. Nie musiała iść do pracy, mogła wziąć urlop, Tretter wyraźnie mówił, że lepiej byłoby, gdyby odpoczęła w spokoju. Ona się nie zgodziła, nie potrafiła. Wolała iść do pracy, żeby się czymś zająć, wszystko było lepsze od bezczynności, która ją wykańczała. Po za tym, był tam Piotr. Rozstała się z Jemsem, bo wiedziała, że go nie kocha, znienawidziła go. Zrujnował jej całe życie, wtedy gdy było najlepsze. Wygramoliła się z łóżka, wstała pół godziny wcześniej niż zwykle, chciała wyglądać idealnie. Wysokie szpilki, sukienka... Zjadła szybkie śniadanie i pojechała do szpitala. Po trzydziestu minutach była na miejscu, nie było wolnych miejsc parkingowych, więc zaparkowała dalej, musiała przejść spory kawałek, co nie było dość wygodne w tych szpilkach. Ucieszyła się, gdy zobaczyła szpital, spojrzała na zegarek i zorientowała się, że ma jeszcze dwadzieścia minut przed rozpoczęciem dyżuru. Postanowiła usiąść na ławce, i chwilę pomyśleć, o tym wszystkim, a przede wszystkim o nim. Facecie, z którym była szczęśliwa jak nigdy. Niestety, James tak łatwo nie odpuszcza, szedł właśnie do szpitala, ale gdy zobaczył Hanę na ławce od razy do niej podszedł. Gdy go zobaczyła wystraszyła się. Bała się go, wiedziała do czego może być zdolny, chciała wstać i wejść do bezpiecznego szpitala. Złapał ją za rękę, wyraźnie pokazując, żeby nie wstawała. - Co ty ode mnie chcesz?! - kobieta nie mogła się nadziwić. - myślałam, że między nami wszystko wyjaśnione. Koniec, rozumiesz? - Nie do końca. Ja nie odpuszczę ci tak łatwo kochanie, może chodź do domu i porozmawiamy na spokojnie. Nie denerwuj się. - Jakie kochanie?! Zostaw mnie słyszysz?! - Hana zaczęła się szarpać i krzyczeć. Nikogo nie było w pobliżu, nikogo kto by jej pomógł. James wykorzystał tą okazję. - Chodź. Idziemy do samochodu i porozmawiamy w domu! - wstał i zaczął ciągnąć Hanę za sobą. Opierała się, ale nie mogła nic więcej zrobić. Był bardzo silny, ale w końcu był ... miał różne osobowości. - Aaa! James. Zostaw mnie! Błagam cię! - krzyczała przez łzy. - Nie bez wyjaśnień. - mężczyzna zbliżał się już do samochodu. W tym samym czasie w szpitalu: Lena od kilku minut biega po całym oddziale, szuka Piotra. Znalazła go w końcu, siedział w pokoju lekarskim, czytając książkę. Zupełnie nieświadomy niczego doktor, cały odskoczył, gdy Lena wbiegła i zaczęła krzyczeć jak opętana. - Piotr! Ratuj Hana! Szybko! James! Samochód! Aaaa, szybko! - krzyczała. Osłupiał i spojrzał na nią - Ale o co ci chodzi? Lena, jesteś nadpobudliwa. - śmiał się, myśląc, że żartuje. - Biegnij, Hana jest w niebezpieczeństwie! - krzycząc wzięła go za rękę i wybiegła z nim z pokoju. Biegli tak, przez szpital. Pacjencie, nie wiedzieli o co chodzi, wystraszyli się, oni jednak nie zwracali na to uwagi. Biegli przed siebie, prosto, nie zważając na innych. Wybiegli w ostatniej chwili, James już był z Haną, która krzyczała koło samochodu. Gdy Piotr zobaczył kobietę, którą kocha, na rękach mężczyzny, której on jak i ona nienawidzą, to coś w nim pękło. Widział jej zapłakaną i przerażoną twarz. - Hanaaaaa! Zostaw ją ty draniu. - biegnąc krzyczał Piotr. Lena biegła z nim, w myślach już obrzucając Jamesa błotem. James, widząc ich wystraszył się. On też nie wiedział co właściwie miał zamiar zrobić. Działał pod wpływem impulsu. Jedno jest pewne, na pewno coś było z nim nie tak. Spojrzał na nich i ( znów pod wpływem impulsu ) dość silnie odepchnął Hanę, wsiadł do samochodu i z piskiem opon odjechał. Hana wylądowała na chodniku. Od razu podbiegł do niej Piotr. Następnie Lena. Mężczyzna od razu mocno przytulił Hanę i otarł jej łzy, widząc w jakim jest stanie. Mocno się w niego wtuliła, on nie protestował, i jeszcze mocniej zacisnął uścisk. To ja, dam wam kilka minut, ale niedługo wrócę. Hanę musi obejrzeć lekarz, a lepiej byłoby, gdybyście oboje dostali wolne. - powiedziała Lena, uśmiechając się w drodze powrotnej. - Jesteśmy sobie potrzebni, widzisz! - powiedział Piotr, wtulając się w nią. - Już zawsze musimy być razem. - mówiła, ciesząc się. - Na zawsze kochanie. - wykrzyczał. Zaczęli się całować, na chodniku, na ziemi. Lena poszła do nich z powrotem, myśląc, że siedzą już dawno na ławce, lub w pobliskim parku., a oni cały czas tam byli, na chodniku. Lena zauważyła ich i kierowała się, w ich stronę, widziała, że się całują, i to dość namiętnie. Utwierdziła się w przekonaniu, że z Haną wszystko w porządku. Musiała im przerwać, bała się, że zaraz zaczną się kochać przy tym parkingu, nie ma co się dziwić, minęło kilka miesięcy odkąd byli parą, ale cały czas się kochali. - Sorry, że przerywam w tej chwili, ale sądzę, że nie ma potrzeby badać Hanny. - uśmiechnęła się. - Super! - zawołali oboje i zaczęli się śmiać. - Zwolniłam was też do końca tygodnia z pracy u Trettera, macie więc pięć dni wolnego ... oboje. - Jesteś niezastąpiona. - zawołał Piotr entuzjastycznie. - Super, ale nie dołączam się do was, idźcie się kochać gdzie indziej, ooo, może do kantorka, no wiecie, ja z Witkiem też .... - Zachowaj to dla siebie, ok? - Mówiła kobieta, śmiejąc się. - Ale Hana, to nie jest taki zły pomysł. Szalony, jak ten dzień. Chodź. - wziął ją na ręce i pobiegł. - Haha, wariacie. W kantorku, cóż za fantazje. Lena patrzyła, jak coraz bardziej oddalają się do szpitala. Przypomniały jej się czasy, jak ona i Witek, też kochali się aż tak bardzo. Nie tak jak teraz. Uroniła łzę, dla niej liczyło się to, że przyjaciółka wreszcie jest szczęśliwa. PS: Trochę, bardzo się namęczyłam. Więc, błagam, czytajcie. ♥ PS2: Koleżanka mi kazała założyć tego bloga. Dziękuję ci, Paulino za ten pomysł ( ta wredna, mała dziewoja kazała mi to napisać ). Patrycja.

- Ja tu św. Piotrze poczyniłem takie zasługi dla ludzkości i naszej matki Kościoła, a tu mnie jakiś punk w cholernym Lamborghini na Niebieskiej Autostradzie wyprzedza! Zrób z tym coś! św. Piotr z zadumą w głosie: - Ciężka sprawa, syn Szefa.

"Odważny to nie ten, kto się nie boi, ale ten, który wie, że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach". ***** Idalia biegła. Najszybciej jak umiała, uciekała resztką sił. Przeczuwała, że zaraz się przewróci, a wtedy wszystko się skończy - stanie się coś strasznego. Nie wiedziała co, nie mogła sobie tego uświadomić, ale czuła, że to zdarzenie na zawsze zmieni jej życie i nigdy go nie zapomni. Oczy zaszły jej łzami, na głowę posypał się żwir i kamienie, nie mogła złapać tchu i nagle, ostatnim, rozpaczliwym wysiłkiem woli... otworzyła oczy. Brak tchu i łzy okazały się rzeczywiste, zamiast kamieni natomiast były łapki, cztery sztuki. Ostatnia próbując szybko czmychnąć wplątała się w jej włosy. Sprawca pobudki i winowajca jakby nigdy nic zwinął się w kłębek przy twarzy swojej pani, udając, że go tam nie ma, że śpi, a w ogóle to o co chodzi, przecież nic się nie stało. Ida nadgarstkiem otarła Dzięki, Szczepan, doceniam. Jesteś prawdziwy facet, na ciebie zawsze można liczyć w kryzysowych sytuacjach - pocałowała kotka w główkę, dokładnie pomiędzy spiczastymi ramach okazania wdzięczności za pobudkę z koszmaru chciała natychmiast wypełnić miseczkę, jednak w tym momencie zadzwonił wstrzymała Halo - odebrała z lękiem, drżącym Hej, to ja, coś nie w porządku?- Agata, cześć, wszystko okej - wypuściła z ulgą powietrze z płuc, uświadamiając sobie, że ze strachu nadal je Dzwonię, bo pomyślałam, że skoro i tak musimy iść dzisiaj do pracy i skoro takim bladym świtem, to może pojedziemy razem?- Ale jak to, nie rozumiem, to ty nie jesteś w hotelu?Internistka odchrząknęła nieco Niezupełnie, tak jakoś wyszło, że jestem u Marka, zasiedzieliśmy się wczoraj trochę...- U Marka, no proszę, a tyle było niedawno wątpliwości w tej kwestii. Szybko zmieniasz zdanie. O, przepraszam, do niczego nie doszło. Ja tylko jak zwykle szybko się uczę i jestem niezwykle inteligentna. I jak ktoś mi mówi, że trzeba doceniać, co i kogo się w życiu ma, a potem można bardzo żałować, jeśli przepadnie, bo podły los, to mnie nie trzeba dwa razy Proszę mi wybaczyć szczerość, ale to straszne niedopatrzenie z pani strony, pani doktor. Że do niczego nie doszło. Cała reszta wykonana To co, zostanę nagrodzona? To niedaleko od ciebie. Napisz adres, ogarnę się i Jesteś kochana.* Jechały w milczeniu. Idalia w zamyśleniu patrzyła na drogę, Agata spokojnie i powoli dobudzała się, nabierając siły na cały dzień i nowe obowiązki. Nagle w ciszę i spokój poranka wdarł się dzwonek telefonu. Cichocka przeniosła wzrok na wyświetlacz, po czym spokojnie znów spojrzała przed siebie, kompletnie ignorując Boże drogi, znowu to, nie odbierzesz? Dzwoni ci i dzwoni Ach, cóż za spostrzegawczość - rzuciła psychiatra Nie takim tonem poproszę. I nie zbywaj mnie, tylko wytłumacz, o co chodzi, bo to się robi Naprawdę? Co ty nie powiesz! To nie tobie dzwoni! Co ma się dziać, dzwoni telefon, nie słyszysz? - Ida krzyczała wściekła. Nie panowała nad sobą. - Nieznany numer, jakieś kilkanaście razy w ciągu dnia. Muszę wyłączać przy pacjentach, bo nie mogłabym pracować, nie dowiem się nawet, gdyby ktoś wzywał mnie w szpitalu. Jak kiedyś zawalę wezwanie, to Tretter mnie wywali na zbity pysk. I wtedy się będzie dopiero coś działo! Będziecie zachwyceni!W głosie Idalii pojawiła się z trudem wstrzymywana histeria. Drżały jej usta, wybuch płaczu był kwestią A w ogóle to myślisz, że co? Że ja jestem głupia? Upośledzona? Gdybym wiedziała, co się dzieje, już dawno przestałoby się cisza. Lekarka zacisnęła na kierownicy drżące dłonie. Telefon zadzwonił ponownie. Wyłączyła urządzenie. Zdecydowanie zbyt gwałtownie rzuciła nim na tylne siedzenie, z całej Zatrzymaj się gdzieś. I Nie mamy Stań gdzieś, mówię. Mnie poniosło, ciebie poniosło, ochłoniemy sobie Spóźnimy To będziemy spóźnione, ale nigdzie dalej teraz nie spokojnie wybrała numer na swoim Cześć Witek, tu twoja ulubiona koleżanka, taki problem mam, ja i Idalia utknęłyśmy w strasznym korku, trochę się spóźnimy. Przejmij moje obowiązki, a Idalii pacjentów powiadom. Kwestia pół godziny. Uwielbiam cię, dzięki. Słucham? To, że uwielbiam kogoś innego nie znaczy, że nie mogę i ciebie, buziaki! Jesteś super! Wiem, że wiesz, pa!Zatrzymały się na Mogę zobaczyć? - Agata wskazała głową telefon, psychiatra Tylko wczoraj dwadzieścia trzy połączenia z prywatnego numeru. Niemożliwe, że nie wiesz, kto to jest, Ida. Musisz go zgięła się wpół, jakby ktoś ją uderzył. Ukryła twarz w Iduś, nie o to mi chodziło, nie miałam na myśli, że kłamiesz. Po prostu o tym nie wiesz. Popatrz na mnie. Cała sytuacja jest po prostu jakaś skrajnie chora. Chcę ci pomóc, ale żeby to zrobić, muszę się czegoś od ciebie zadzwonił po raz kolejny, oczy Idalii zaiskrzyły wściekłością. Wyrwała go koleżance z Halo! Halo! Proszę się odezwać, natychmiast, kim pan jest? Czego pan ode mnie chce? Proszę przestać dzwonić, człowieku, jeśli nie przestaniesz, zadzwonię na policję! Przysięgam!Usłyszała cichy, złośliwy chichot. Połączenie zostało nabrać tchu, ochłonąć, ale emocje były silniejsze od niej, rozpłakała się Agata, powiedz mi, co ja mam robić, przecież nie panuję nad własnym życiem - mówiła zalewając się wyjęła chusteczki. Była skrępowana rozpaczą Uspokój się i opowiedz mi wszystko po kolei. Coś tu jest cholernie nie tak. No, już, bo ja też będę płakać - objęła lekarkę mocno, krzepiąco głaszcząc po plecach. - Nie ma sytuacji bez wyjścia, słyszysz?Idalia zdołała wykonać tylko drugą część polecenia, opowiedzieć. Uspokoić się już nie mogła. Nie pozwalało jej na to ciągłe napięcie ostatnich tygodni, strach i bezradność. Opowiadała płacząc, Agata słuchała w milczeniu. Opowiedziała wszystko, o telefonie w szpitalu, przez który omal nie zemdlała, kiedy rozmówca jedyny raz się odezwał i uświadomiła sobie, że głos nie należy do jej męża, przez co nie potwierdziła się jedyna hipoteza, jaką dysponowała. O bukiecie zostawionym u sąsiadki, zdecydowanie zbyt spektakularnym, o karteczce z zawoalowaną groźbą, o tym, że wyciszenie dźwięku nie pomaga, bo świecący wyświetlacz wybudza ją nawet w nocy. Mówiła o koszmarach, w których ciągle ucieka, a ktoś ją goni, w jakim paraliżującym strachu odbiera telefon, co i tak nie ma sensu, bo rozmówca końcu wytarła oczy i gwałtownie wysiąkała nos, wyprostowała A najgorsze, Aga, jest to, że zupełnie nie wiem, co robić. Zawsze w życiu sobie radziłam, układając plan, jak działać, krok po kroku, to pozwalało mi przetrwać, wziąć się w garść, a teraz kompletnie nie umiem. Nie wiem ani kto to jest, ani dlaczego to robi, co mu zrobiłam i co mogę zrobić, żeby przestał mnie dręczyć. I to jest straszne, życie wymyka mi się spod kontroli. W głowie słyszę już wibracje telefonu nawet, kiedy nie dzwoni. A gdy ten człowiek zaczyna się śmiać, to czuję, że ze mnie kpi, że bawi się moim kosztem, że jest zdolny do wszystkiego. I zaczynam się naprawdę bać. Nigdy się tak nie To jest jakieś popieprzone, nielogiczne. Przeglądałaś dokumentacje pacjentów? Może to ktoś z nich?- To było pierwsze, o czym pomyślałam. Nikogo takiego ostatnio nie Jakiego?- Niezadowolonego, nienawistnego, A dawniej?- Teoretycznie to może być każdy, w praktyce nikt, bo to prywatny numer, nie służbowy, kto z pacjentów mógłby mieć mój prywatny numer?- Każdy numer można zdobyć, jeśli się Tylko po co, przecież gdy o coś mu chodzi, ma jakieś wątpliwości, może zadzwonić i Ty to wiesz, ja to wiem, ale ten człowiek, kimkolwiek jest, nie ma nic wspólnego z logiką. Nie wygląda na I co? Jak to sobie wyobrażasz? Że zablokuję wszystkie prywatne numery? Wiele instytucji z takich dzwoni, nie ma szans. Numeru też nie zmienię, po pierwsze, bo dałabym się zastraszyć, po drugie - to numer na abonament. Mam iść na policję, i co im powiem? Wezmą mnie za Idalia, ja nie chcę się mieszać, ale jeśli to twój mąż?- Co ty mi chcesz powiedzieć?- Pogadaj z mężem. Nie ma żadnego powodu, dla którego miałby cię dręczyć osobiście. Może komuś to Czy ty aby nie naczytałaś się za dużo kryminałów?- Spotkaj się z Nie mam do niego żadnego kontaktu, numer, który mam, nie Wspominałaś, że to znajomy Daj Zrobisz, jak zechcesz, ja wyjścia innego nie widzę, a teraz już jedźmy, bo Latoszek nie jest obdarzony pokładami cierpliwości. Wiktoria i Piotr siedzieli w pokoju lekarskim przy porannej kawie. I zdjęciach No, i jeślibyś mi pomogła, Wiki, taki zabieg ma szansę Spokojnie, spokojnie. Najpierw pogadam z Van Graafem. Będzie się burzył, bo pacjentka ma problemy z sercem. Nie wiem, czy zakwalifikuje się do znieczulenia. On się rzadko Problemy sercowe to twoja specjalność. Przekonasz Bardzo śmieszne, ale to by było Gdyby nie było, nie prosiłbym cię. A co słychać w małżeństwie? Jak wyjazd, odpoczęłaś?- Wróciliśmy, nic nadzwyczajnego, cudowne lenistwo, opowiadaj lepiej, jak tam Hana i tym momencie weszły Agata i Idalia. Psychiatra miała zapuchnięte od płaczu oczy. Internistka chciała nalać kawy, ale zauważyła Wiktoria! Jesteś już! - rzuciła się przyjaciółce na szyję. - Jak było?- Bosko. Pogadamy o tym. A teraz szara rzeczywistość i wir pracy. I stęskniłam się za nie patrzyła na szczebioczące kobiety i ich nie słuchała, przyglądała się Piotrowi pochylonemu nad wynikami badań. Próbowała się zebrać na odwagę, nie miała czasu, pacjenci przed chirurgiem, odchrząkując, żeby zwrócić na siebie jego O, Idalia, coś się stało? Mam wrażenie, że się po same Nie, wszystko w porządku - wyprostowała się, stając w swojej zwykłej, sztywnej pozie, która dodawała jej pewności. - Twoja żona, Hana... kiedyś rozmawiałyśmy... że gdyby jakiś problem...- Okej, kawę wypijemy później - Piotr mrugnął do się jeszcze To masz jej dać znać, coś wspominała, telefon czy adres?Cichocka uśmiechnęła się z Jedno i Zaraz ci napiszę, a teraz chodź, spojrzysz mi na pacjentkę, potrzebuję twojej konsultacji.
Wspomnienie o Piotrze Świącu. Where to watch. Show not available in country. SYNOPSIS. TOP LISTS. Top 5 Cinema. Black Panther: Wakanda Forever (2022) The Whale (2022)
W parku nie było nikogo, oprócz pijaka śpiącego na ławce. Widocznie, nikt nie lubił sobie pospacerować późnym wieczorem tak jak oni. Poszli koło fontanny, było bardzo romantycznie. Im obu udzielił się ten nastrój. Lampy idealnie oświetlały drogę, a jednocześnie wprowadzały aurę tajemniczości i blasku. - Piotr! Zobacz jak tu romantycznie. Ty wiesz, że ja nigdy wcześniej chyba nie miałam okazji tu być? Nie wiem, jak to możliwe, ale tak jakoś wyszło. To dziwne ... - powiedziała Hana, tuląc się do mężczyzny swojego życia, którego wreszcie miała przy sobie. - Nigdy?! Dużo cię ominęło, kochanie. - powiedział, całując Hanę w polik. - Chodźmy, jeżeli chcesz się jeszcze załapać na jakiś film. Chyba, że ... - nie zdążył dokończyć, ponieważ kobieta przerwała. - Może odpuścimy sobie jednak to kino i tu zostaniemy? - zapytała. - Ha, wiedziałem. Widzisz? Znam cię lepiej niż myślisz. - stwierdził przytulając się do niego. - Masz rację. - powiedziała i oboje zaczęli się radośnie śmiać. Podobało im się to. Nawet bardzo, ten cały nastrój i uczucie mu towarzyszące. Piotr stwierdził, że może nie zdążył powiedzieć o swoim planie Lenie i Przemkowi, tak jak obiecał. Może to i lepiej, nie powinni mieć mu tego za złe. Wszystko było idealne, do tego, aby właśnie teraz to zrobić, powiedzieć. Będzie pierwszą i ostatnią kobietą, która to od niego usłyszy. Chciał się jej oświadczyć ... Nosił pierścionek w kieszeni już od dłuższego czasu, wiedział, że to nastąpi. Prędzej czy później. Macając kieszeń sprawdził, czy pierścionek nadal tam jest. Gdy upewnił się, że jest na miejscu, zaczął, nie wyjmując jeszcze pięknego pierścienia z kieszeni. - Hana? - zaczął wstawać. - Tak? Coś się stało? - odpowiedziała. Nie wiedziała o co chodzi, myślała, że może jej powie, o tym, o czym rozmawiali, wtedy z Piotrem, gdy oboje poprosili ją o wyjście. Mężczyzna zaczął się pomału przybliżać, schylając się. Jeszcze nie domyślała się o co chodzi. Myślała, że może chce ją przytulić, ale tu chodziło zupełnie o coś innego. Było tak miło. Już prawie wszystko się zaczęło, gdy nagle usłyszeli jakiś cichy płacz. Piotr natychmiast zerwał się na równe nogi, Hana zaczęła się rozglądać. Oboje nie wiedzieli o co chodzi i kto płacze. - Piotr! To jest płacz dziecka, słyszysz?! Dziecka! - zaczęła panikować Hana. - Uspokój się, już! Idziemy poszukać, skąd dobiega ten hałas! - krzyknął i pociągnął ukochaną za rękę. - Ok, tylko szybko! Nie wiadomo co się stało! - krzyknęła. Dziecka płakało cały czas. Szukanie go, zajęło im niecałe pięć minut. Było schowane głęboko w krzakach, przykryte czymś na kształt koca. Od razu widać było, że jest przemarznięte. - Hana! Znalazłem go! - krzyknął Piotr. Hana od razu zmieniła kierunek i podbiegła do ukochanego. To był chłopiec. Biedny, mały, bezbronny chłopiec. Miał może około dwa latka, i był cały zalany łzami. Maleństwo. - Piotr! Boże! Dalej, wyciągaj go. Tylko ostrożnie. Uważaj, może ma coś złamane! - wykrzyczała Hana. Włączył się w niej instynkt matczyny, Piotr od razu to zauważył. I wiedział, że ta kobieta będzie idealną mamą. W przyszłości, może nawet nie tak dalekiej. Mężczyzna delikatnie wyciągnął chłopca. Ten nie stawiał oporów, chciał po prostu, być bezpieczny. Piotr z Haną podbiegli z nim do najbliższej ławki i postawili chłopca. Cały się trząsł z zimna. - Cześć. Nie bój się. Jak masz na imię? - zapytał chłopca mężczyzna. - Kuba. - powiedział mały, piskliwym głosikiem. - Piotr! Nie czas na takie gadanie. Zobacz jak on się trzęsie! Zabieramy go do domu. - powiedziała Hana, biorąc małego na ręce. Pójdziesz z nami, tak? Wykąpiesz się w ciepłej wodzie, zjesz jedzonko, przebierzemy cię i pójdziesz spać, a jutro porozmawiamy. - powiedziała Hana, najpotulniej, jak tylko umiała. - Zwariowałaś? Nie możemy wziąć go tak po prostu do domu! - powiedział. - A niby co mamy zrobić. Piotr spójrz na niego! Nie ma dyskusji! Chodźmy. - powiedziała. Piotr posłuchał Hanę, szli szybko do domu, widzieli, że Kubie jest bardzo zimno. Spieszyli się i dojście zajęło im tylko krótką chwilę. Chwilę potem byli już przed drzwiami.
Wydawnictwo Literatura ⭐ Pralnia pierza - Dorota Combrzyńska-Nogala ️ Cena: 26.90 zł / Kategoria wiekowa: 7+ / Ilość stron: 128 - Kup teraz!
"Pokora to posiadanie najgłębszej świadomości, że jesteśmy jednością. Pokora to brak pogardy dla kogokolwiek. Brak pychy". ***** Hana siedziała przy stole, głośno i szeroko ziewając. Z wdzięcznością przyjęła podaną przez męża filiżankę Prosiłem cię, nie wstawaj razem ze mną, jest bardzo wcześnie - westchnął Daj spokój, Piotr, Sara się zaraz obudzi, a ja chcę przedtem chociaż wziąć wzrok na męża i uśmiechnęła się A poza tym miło jest wreszcie zjeść z tobą śniadanie. Rzadko się ostatnio stał przy kuchence, mieszając jajecznicę. Spojrzał na żonę uważnie, Wiem, staram się jak najszybciej do was wracać, ale sama wiesz, jak to jest w szpitalu. No i jeszcze Tosia... też mnie Nie tłumacz się, rozumiem. Chodzi mi po prostu o to, że głupio się upierasz. Bezrozumnie Hana, nie zaczynajmy znowu tego tematu. Powiedziałem ci już, co myślę, jak dotąd nie zmieniłem wstała, wyjęła chleb i energicznymi ruchami zaczęła smarować go Popełniasz błąd - powiedziała stanowczo. - Tak nie wolno. Odrzucasz gest dobrej woli, a to Wyolbrzymiasz, jak zwykle. Nie ma co skończyła, odłożyła nóż na blat i podeszła do Mój najdroższy facecie - roześmiała się, obejmując go wpół. - Są rzeczy, których ty kompletnie nie rozumiesz. Na szczęście rzadko tak masz i dlatego da się ciebie kochać. męża, z czułością oddał Wszystko rozumiem, kochanie, Magda nagle, ot tak, chce się opiekować moją córką, ty jesteś pomysłem zachwycona, a ja się nie zgadzam. Nie ma tu nic skomplikowanego do Ona chce tą propozycją naprawić, co zepsuła, a my musimy jej pozwolić, bo to ważne, potrzebuje tego. Komu innemu wystarczyłoby zwykłe "przepraszam" i po problemie. Tylko że w tej sytuacji przeprosiny niewiele znaczą. Ona chce zrekompensować przykrości. Powinieneś to Zastanawiające, od kiedy tak jej Odkąd widzę jej dobre intencje względem Sarenki. I A wiesz, co ja widzę? - Piotr mocno przytulił żonę. - Że jesteś nie tylko piękna, ale i dobra. I kompletnie nie znasz się na ludziach. Ktoś kilka razy zachowa się przyzwoicie, a ty od razu go wybielasz. Kochanie, Magda to kombinatorka, o czym przekonaliśmy się nie raz. Nie mam pojęcia, o co chodzi tym razem, ale kompletnie jej nie ufam. Nie wierzę w tą nagłą chęć poprawy stosunków między nami i Hej, ona tylko z nią posiedzi, kiedy my będziemy chcieli spędzić trochę czasu sami, to nie A jeszcze kilka miesięcy temu zabijała mnie wzrokiem na wieść, że spieszę się do Ludzie się zmieniają. - Nie bez nałożyli jedzenie na talerze. I w tym momencie Sara głośnym wrzaskiem poinformowała świat, że już nie Jedz - Gawryło powstrzymał gestem wstającą Hanę. - Ja ją do kuchni z córeczką w ramionach. Ich widok natychmiast rozczulił młodą Widzisz, Sareneczko, z takim zainteresowaniem patrzysz na pyszną jajeczniczkę tatusia, a mama niewzruszona jak głaz nie da ci nawet skosztować okruszynki chlebka - usiedli przy Nawet nie próbuj - lekarka pogroziła palcem. - Jest na takie eksperymenty zdecydowanie za malutka, a jajecznica nie była tematem naszej Maluszku, chcesz zostać z ciocią Magdą? - Piotr żartobliwie pomachał rączką dziecka, jakby gwałtownie coś Guuugghhaaa - odpowiedziała na pytanie wybuchnęła Czy ja dobrze rozumiem? Powiedziała: oczywiście, że tak?Piotr westchnął z rezygnacją. Uśmiechnął się do W porządku, jeden raz i tylko pod warunkiem, że będziemy do niej ciągle Jesteś wspaniały - Hana położyła dłoń na dłoni mężczyzny, spletli Bo się zgodziłem?- Nie, bo mnie zabierzesz z tej okazji do A jest jakiś film, na którym nie zaśniemy? O, już wiem, horror, będziemy mieć ocean wrażeń!- Chyba krwi, a wtedy natychmiast zamknę oczy. Cóż, wyjście jest tylko jedno - pyszna, romantyczna Makaronik?- Mięsko. Z tej okazji mogę wyjątkowo zrezygnować z włoskiej zawsze wiedziałem, że mam fantastyczną i wyrozumiałą żonę - z przyjemnością zaproszę panią na wyborne mięsko, gadaniem rodziców Sara zaczęła domagać się własnego śniadania. Skoro i w mięsnych planach nie została uwzględniona, z westchnieniem przełknęła pierwszy łyk mleka - było jak zwykle - wyborne. * - Ja już nie wiem, jak mam do was mówić, żebyście zrozumieli i wreszcie zaczęli się uczyć - nauczycielka z niecierpliwością włożyła klasówki do teczki. - Egzamin gimnazjalny w przyszłym roku, a u was prawie same jedynki i to z poprawy sprawdzianu. Tyle razy powtarzam - matematyka wymaga tym momencie przez salę przeleciał papierowy samolocik. Kobieta udała, że tego nie Ostateczny termin poprawy wyznaczam na środę za dwa tygodnie. Więcej szans nie To niesprawiedliwe! - krzyknęła natychmiast Iza. - Ja na pewno na wtedy nie No co ty, zamierzasz się uczyć? Jak dotąd nigdy ci się to nie zdarzyło - zarechotał Szymon, uczniowie mu dzwonek. Wszyscy natychmiast podnieśli się z miejsc i równocześnie przepychając się do drzwi, kompletnie zatarasowali szturchnęła Izę A ja ci mówię, że dostaniesz z tego piątkę. No dobra, Nie zamierzam zakuwać, chyba chora jesteś!- A myślisz, że ja zamierzam?- To jak?- Mam pomysł. Jeszcze mi spojrzała na koleżankę nie Znajdź Patrycję, przyda nam się. Spotykamy się za pięć minut w kiblu na trzecim, tam chodzi najmniej ludzi. Coś wam pokażę. * - Natalia! Czekaj!Dziewczyna odwróciła się, a widząc biegnącą w jej stronę Patrycję, przyspieszyła Mówiłam, czekaj, którego słowa nie zrozumiałaś? - wyższa o głowę nastolatka chwyciła Natalię za rękę, mocno, za O co chodzi?- O ten tramwaj, co nie chodzi, idiotko, Ola ma dla ciebie Nie mam czasu, muszę odebrać brata ze To jest propozycja nie do odrzucenia, matko Tereso - Patrycja chwyciła za torbę Natalii tak mocno, że zatrzeszczały Ojej, torba chyba ci się psuje, musisz kupić nową, tylko obawiam się, że nie masz za co, ale niefart. Chociaż? Wiesz co, obiło mi się o uszy, że w lumpeksach dla biedaków ma być wyprzedaż. Wystarczy, że pokażesz, jak wyglądasz, a na pewno dadzą ci prawie za Gdzie ona jest? - spytała cicho No, tak możemy rozmawiać. * Siedziały na parkowej ławeczce. Natalia smutna, Iza, Ola i Patrycja wyczekujące tego, co ma Zapraszam cię na mały seansik filmowy, to nie potrwa długo, zdążysz po braciszka - drwiła Ola, włączając film na ekranie ujrzały pijanego ojca Natalii, który, ledwo trzymając się na nogach, próbuje znaleźć właściwą klatkę ich bloku. Głośno wykrzykuje jakieś słowa bez znaczenia i z trudem podtrzymuje się żywopłotu, żeby jak długi nie runąć na Przepraszam, która godzina? - spytała go nagrywająca filmik Nie wiem, Natalko, kocham cię, córeczko, jesteś moim słoneczkiem, moim szczęściem, przebacz tatusiowi - bełkotał mężczyzna, z trudem artykułując skończył, przewrócił się w krzaki. Tylko Ola wiedziała, że został przez nią Sprawa jest prosta, siadamy na poprawie z matmy tak, żebym mogła pokazać ci swoje pytania. Ty napiszesz mi odpowiedzi, a jeśli idzie o resztę - spojrzała na koleżanki - już sobie odrzuciła włosy do tyłu, Natalia zbladła Jeśli się nie zgodzisz, film trafi na Facebooka, nie trać naszego czasu, Złapią nas, poza tym wy się macie uczyć dla siebie - zaoponowała zaniosły się Nie zgadzam się - krzyknęła hardo prześladowana To pożałujesz - warknęła Jutro będziesz pośmiewiskiem szkoły - dodała A mnie się wydaje, że jednak się zgodzisz - powiedziała Ola, zamierzając się na Natalię zaczęła uciekać, co sił w nogach, nie miała wielkich szans, koleżanki również były dobre z wf-u. Przykucnęła za samochodem, czuła że dziewczyny się zbliżają. Że to jej ostatnia szansa. Z rozpaczą, ostatkiem sił wbiegła na ulicę. Nie zauważyła nadjeżdżającego pojazdu. Kierowca z piskiem opon hamował z przerażeniem. Kiedy dziewczyna próbowała zareagować, było już za późno. Poczuła podmuch powietrza, uderzenie i Całym ciężarem huknęła o ziemię. . 736 488 82 615 730 31 733 507

opowiadania o hanie i piotrze